To już naprawdę wygląda na sprawę bardzo poważną. Szacowna „Gazeta Wyborcza” poświęciła sprawie kleszczy i chorób, które przenoszą aż kilka stron w jednym ze środowych dodatków „Zdrowie”. Ostatnio temat pojawia się i w radio, i w telewizji. Początkowo mówiono, że inwazję kleszczy wstrzymywały kwietniowe chłody, ale już przygrzało słońce i można spodziewać się najgorszego. Tak twierdzą zwolennicy teorii ścisłego związku łagodnej zimy z „wysypem” kleszczy. Tymczasem w jednej z audycji radiowych przedstawiciel wyższej uczelni przyrodniczej stanowczo stwierdził, że łagodna zima nie ma wpływu na liczebność kleszczy, ponieważ chowają się na ten niekorzystny czas w futerkach nornic. Tak sobie myślę, że ostra zima bardzo szkodzi tym gryzoniom, więc pośrednio i ich lokatorom, pogoda tak czy inaczej ma wpływ na kleszcze, ale któżby spierał się z naukowcami. W każdym razie zaprzyjaźniony ze mną kot z pierwszej przechadzki, w promieniach wiosennego słońca, wrócił wręcz oblepiony kleszczami…
Stosowną relację przygotował też TVN 24 i wtedy naprawdę powiało grozą. Lekarz specjalista m.in. przedstawił, jak można zarazić się boreliozą w ogóle nie mając kontaktu z kleszczem (?). Wyjaśniał: jeżeli krowę ukąsi ten pajęczak, zakażony oczywiście, będzie chora, ale nic jej to nie szkodzi. Za to zaraża jej mleko. Gdy skuszeni kontaktem z naturą, napijemy się takiego mleka „prosto od krowy” czyli – niepasteryzowanego, choroba – niemal pewna. Pan doktor przyznał w końcu, że taka możliwość jest w zasadzie teoretyczna i on, w swojej długoletniej praktyce, nigdy z czymś takim się nie spotkał. Inna lekarka, z tytułem profesorskim, zapewniła, że sprawa jest rozdmuchana, a kłopot polega na postawieniu właściwej diagnozy. Stwierdziła nawet, że borelioza jest „nadrozpoznawalna”.
Naukowcy i lekarze specjaliści, przy tej okazji chętnie wyjaśniają, rozwiewają mity i trochę straszą, a my, spragnieni po smutnej zimie kontaktu z przyrodą, powinniśmy się przynajmniej zastanowić i z pewnością dobrze poznać wroga.
Nie każdy kleszcz groźny
Powszechnie wiadomo, że kleszcze mogą przenosić choroby. Najczęstsze to borelioza i wirusowe zapalenie mózgu (KZM), ale nie każdy kleszcz jest ich nosicielem. Wręcz przeciwnie większość tych stworzonek, oprócz jednorazowych przykrych przeżyć, niczego innego nam nie zafunduje. O nikłym wręcz prawdopodobieństwie zarażenia się tą drogą świadczą dane, cytuję za „Wyborczą”: 3-15 proc. występujących w Polsce kleszczy jest zakażonych wirusem KZM, wywołujący u człowieka zapalenie mózgu. Podobny procent tych pajęczaków może przenosić boreliozę i kilka innych, mniej znanych chorób. I jeszcze jedno, zakażenie wśród kleszczy nie rozkłada się równomiernie na terenie kraju. Białostockie, podlaskie i warmńsko-mazurskie – tam zakażonych kleszczy jest najwięcej. W 2014 roku na niespełna 200 przypadków KZM, ponad połowę odnotowano w regionie podlaskim. W tym roku już miało się to zmienić i do terenów „zakażonych kleszczy” dołączono też Dolny Śląsk.
Warto podkreślić, że jeżeli nawet będziemy mieć pecha i ugryzie nas kleszcz, zakażony wirusem KZM, to wcale nie musimy zachorować. Prof. Joanna Zajkowska z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku zapewnia, że zdecydowana większość zakażeń spowodowanych przez kleszcza przebiega bezobjawowo. W większości pozostałych przypadków nasz układ odpornościowy lepiej – gorzej, ale sobie w końcu poradzi. Objawy chorobowe, występujące po dwóch tygodniach od ugryzienia, przypominają grypę. Tylko nieliczni chorzy przechodzą to naprawdę ciężko z poważnymi powikłaniami np. z zaburzeniami równowagi, drgawkami, zanikami mięśni czy ograniczeniami ruchomości kończyn. Taki przebieg choroby zdarza się u pacjentów, u których współistnieją różne przewlekłe choroby. W ich przypadku może to nawet stwarzać zagrożenie życia.
Borelioza – choroba nieodmiennie kojarząca się z kleszczami też nie jest tak powszechna, jak się to przedstawia. Wiadomo, że nie każdy kleszcz jest zarażony, a jeśli nawet właśnie taki nas ugryzie, to zachorowanie wcale nie jest pewne. Żeby tak się stało, stworzonko musi być wbite w naszą skórę 24 godziny, a niektórzy naukowcy utrzymują, że nawet – godzin 36.
Marta Supergan – Marwicz z warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, specjalistka m.in. od kleszczy dokładnie przedstawiła mechanizm zakażeń. Krętki boreliozy tkwią uśpione w jelitach kleszcza i ożywają przy pierwszej porcji krwi, którą wyssie. Wtedy krętki przedostają się do ślinianek. Ponieważ konsumpcja odbywa się naprzemiennie z pluciem, bowiem ślina zapobiega krzepnięciu krwi i znieczula to miejsce, właśnie wtedy dochodzi do zakażenia. Nie od razu, cały ten proces trwa owe 24 czy 36 godzin. Wniosek jest oczywisty: jeśli kleszcza wbitego w nasze ciało usuniemy szybko i odpowiednią metodą, to do zakażenia boreliozą praktycznie nie może dojść. Nie cieszmy się jednak zbytnio, bo wciąż istnieje inne zagrożenie. Wirusy opisywanego już KZM tkwią w śliniankach nosicieli i do zakażenia może dojść zaraz po ugryzieniu.
No i stało się, jesteśmy przekonani, że doszło do zakażenia boreliozą. Charakterystycznym objawem tej choroby jest rumień wędrujący, typowy – ma początkowo formę plamy i szybko się powiększa, w jej centrum znajduje się przejaśnienie. Jeżeli po kilku dniach będzie mieć średnicę 5 cm lub więcej, lekarze nie mają wątpliwości i najczęściej nawet nie zlecają testów. Rumień pojawia się przeważnie w miejscu ugryzienia, ale może być też i gdzie indziej, do tego – nie pojawia się od razu. To bardzo ważne, zaczerwienie wkrótce po ugryzieniu świadczyć może o reakcji alergicznej, w każdym razie – nie o boreliozie. W 70-80 proc. przypadków pojawia się rumień wędrujący, w pozostałych – trzeba liczyć na testy: ELISA i Western-Blot. Specjaliści przyznają, że ich wyniki nie dają ostatecznych rozstrzygnięć, ale dotąd nic lepszego nie wymyślono.
Najbardziej stresujące w przypadku podejrzenia o tę chorobę jest oczekiwanie. Po jak najszybszym usunięciu kleszcza trzeba to miejsce obserwować przez sześć tygodni. Najwcześniej rumień pojawi się na czwartą dobę, ale przeważnie następuje to później albo nawet wcale. Testy mogą dać wynik po upływie 4-6 tygodni. W tym gorącym czasie oczekiwania niemal wszyscy pacjenci biegają po lekarzach, proszą o specjalistyczne badania albo już, od razu – o kurację antybiotykową.
- Gdybym nie był lekarzem – wyznaje na łamach „Tylko zdrowie” dr Jan Gietka, specjalista chorób zakaźnych –pewnie postępowałbym podobnie. To ludzkie, ale chciałbym jasno powiedzieć, że diagnostyka na tym wczesnym etapie nie ma sensu.
Poznać wroga
I znów nieocenione okazują się informacje od Marty Supergan – Marwicz. Tak opisuje strategię kleszczy:
- Czuje, kiedy nadchodzi jego ofiara. Rozpościera na boki odnóża i dzięki znajdującym się w nich „radarom” jest w stanie z kilkunastu metrów zorientować się, że zbliża się spocony, rozgrzany rowerzysta czy biegacz. Kleszcze wyczuwają też drgania gruntu. Nam się wydaje, że idziemy lekko, ale dla nich to jak przemarsz słonia.
Potem, wiadomo już, co się dzieje – próbuje dostać się do ruchomej stołówki. Kleszcze nie spadają z drzew, mogą najwyżej wspiąć się na łodygę 1,5 metrowej wysokości. Przeważnie próbują zsunąć się na nieosłoniętą łydkę. Kiedy im się uda, nie wbijają się od razu, tylko starannie wybierają zaciszne miejsce i koniecznie – takie o cienkiej skórze. Wędrówka po nas może trwać nawet kilka godzin, a potem znajdujemy kleszcza gdzieś za uchem, na linii włosów, na szyi, pod pachą, pod piersiami, w zgięciu ręki, okolicach pępka lub łona, pod kolanami albo jeszcze – okolicach ścięgna Achillesa czyli nad piętą. I w tym jest nasza szansa. Jeżeli po powrocie z wycieczki czy spaceru obejrzymy się dokładnie, szczególną uwagę zwracając na te ich ulubione miejsca, całkiem możliwe, że zauważymy kleszcza, który jeszcze nawet nie zabrał się do konsumpcji.
W obronie przed agresją ważny jest odpowiedni strój czyli koszula z długimi, zapinanymi rękawami i długie spodnie, które wpuśćmy w buty. Bez względu na pogodę należy też włożyć skarpetki. Spryskajmy się też preparatami odstraszającymi kleszcze, tylko bez przesadnej gorliwości. Nie przestrzegając zaleceń producenta, też można nabawić się kłopotów.
Warto też wiedzieć w jakich rejonach czyhają na nas kleszcze. Lubią przebywać nie w głębokim lesie, lecz na jego granicy – tam gdzie styka się z łąką lub wzdłuż ścieżek. Miejscami żerowania są miejskie parki, ogrody zoologiczne i osiedlowe zieleńce. Dlatego nie powinno dziwić, gdy pies nie opuszczający miasta przynosi kleszcze. I niestety, my też nie jesteśmy tu bezpieczni. Miłośników plażowania pewnie ucieszę wiadomością, że na pełnym słońcu tego paskudztwa nie uświadczysz. Są bowiem bardzo podatne na wysychanie i unikają takich miejsc. Jeżeli chodzi o okresy żerowania, to rozpoczynają rano po zejściu rosy i ponownie – wieczorem.
Szczepić – nie szczepić
Zanim jeszcze staniemy przed takim wyborem, poznajmy sposoby usuwania kleszcza, który pechowo dostał się na naszą skórę. Trzeba to zrobić, jak najszybciej, ale nie, jak przestrzegają lekarze, jeździć „z tym” po całym mieście albo wycinać „łobuza” wraz w kawałkiem własnej skóry. Nie należy kleszcza smarować tłuszczem czy benzyną, przypalać, wykręcać, ściskać. Jeżeli chwycimy go nieodpowiednio lub zrobimy coś nie tak jak należy, szczególnie kiedy jest opity krwią, może podziałać jak strzykawka z zarazkami.
Kleszcza chwytamy np. pęsetą, tuż przy skórze i zdecydowanym ruchem wyciągamy ku górze. W aptekach są specjalne kleszczkarty i pompki. Potem dezynfekujemy miejsce ugryzienia.
Wreszcie – najwyższa to już pora podjąć decyzję: zaszczepić się czy nie. Choć prawdopodobieństwo zachorowania na KZM nie jest duże, to możliwość taka istnieje. Żadnej nie ma też gwarancji, że przebieg choroby będzie łagodny. Jeżeli przy tym w ciepłych porach roku uwielbiamy spędzać czas na łonie natury; pokonujemy leśne trasy pieszo, na rowerze lub konno, zbieramy grzyby i jagody albo też należymy do grona wodniaków, to chyba nie ma się nad czym zastanawiać. Myślę, że o szczepieniu powinni pomyśleć też ci, którzy w lesie bywają sporadycznie i w ogóle nie przepadają za tzw. łonem natury. Przecież bywają na miejskich skwerach i w parkach, wszędzie tam mogą „złapać” kleszcza.
Pamiętajmy też o naszych czworonogach, ich to już bezwzględnie musimy zabezpieczyć. Odpowiednie środki doradzi weterynarz.
Tymczasem lekarze zapewniają: zaszczepienie się przeciwko kleszczowemu zapaleniu mózgu skutecznie chroni przed KZM i jego następstwami. Szczególnie należy zabezpieczyć dzieci i młodzież, a zaszczepić się możemy w naszej przychodni. Punkt szczepień, który działa przy Poradni Dziecięcej w NZOZ Przychodnia Piaskowa Góra stosuje dla swoich podopiecznych szczepionkę FSME-IMMUN. Zgłaszać się mogą już dzieci po ukończeniu dwóch lat, a górnej granicy wieku praktycznie nie ma. Skorzystać może każdy, kto obawia się skutków ugryzienia przez kleszcza. Ta szczepionka nie jest refundowana.
Podanie specyfiku poprzedza badanie lekarskie. Po zakwalifikowaniu pacjenta, szczepienie wykonuje pielęgniarka. Należy dodać, że są tu wykonywane wszelkie szczepienia ochronne w ramach promocji zdrowia i profilaktyki chorób zakaźnych, a wykwalifikowany zespół służy pomocą i informacjami w tym zakresie.